wtorek, 23 marca 2010

Parboiled rice and whatever (but mainly parboiled rice)

So… little change. I really hate the sound of some things in Polish, that’s why I decided to switch into another, exceptionally brilliant language, which is English. I may not have anything more to say in English than in Polish, though I’m definitely more comfortable right now. This is much better that way. And also I didn’t feel like opening up to people who read this (about… two of them?) in Polish. I kind of don’t feel like opening up to anyone at all, so having this blog is pointless in a way, but I already have it so… yeah, I figured out that the only way not to write about me is to write about something else, and that’s the main reason why this is all going to be about the parboiled rice. A parboiled rice. There’s nothing, trust me, nothing more tasteless than a parboiled rice. Have you ever tried one? I mean, more than one, so you could actually feel you’re having anything in your mouth. Who would even want to produce that crap?! Seriously, not only nobody likes parboiled rice, it is also such a waste of sources and time and energy and also human resources – these people could work as chefs, social workers or paramedics as well, being simultaneously way more useful for the society. And then, obviously the most relevant issue – the waste of an actual rice. Do you know how those psychos produce the parboiled rice? There are many vitamins and minerals inside the bran of a regular rice, so they vacuum it to get rid of all of the air that it contains. So, basically, they dry it out. And then put it into a warm water, to make all the vitamins and minerals get out from the bran, but they want to keep those healthy substances inside of the grain, so they use air pressure to make that one possible. But this is not important, my point is so not the methods they use, but the fact that there could have been so many more ‘rices’ in the world! Because rice is good. Rice is so good that I could eat an unimaginable amounts of it. I eat so much rice that I wouldn’t be very surprised if one day I woke up as a Chinese little boy, working very hard every day, all day long for huge, ungrateful American companies, dreaming of the bowl of the rice he’s going to get as a payment at the end of the day… But until then – I’ll probably keep on having this terrible, terrible nightmares that one day I’ll wake up as a little Chinese boy who works very hard all day long for huge, ungrateful American companies, dreaming of the bowl of the rice he’s going to get at the end of the day as a payment, while he’s getting the bowl of freakin parboiled rice instead, every fucking day. Psyche consult needed in here. I’m seriously bothered by all this rice-thing, especially when my not exactly sane mom is filling me up with it, smiling widely, and saying it’s for my own benefit. For crying out loud, I’d rather drink like ten tones of this weird tea that tastes pretty much like pee (before you ask – no, I’ve never tried to taste my pee, or anyone else’s pee, that’s just my guess), but, for fuck’s sake, at least it has any taste at all! Parboiled rice has neither good nor a bad one, which sucks even more, believe me. So my advice – whatever you do – never eat parboiled rice. It’s pure shit.

A cause de lack of any good questions, that would be relevant in some way, I’m going to ask the one that is not relevant at all. Here it goes:

Why the fuck are we, people, so freaky? And dark and weird? I don’t even expect any answers, I’m just in the specific mood that makes me ask this question, because I’m getting sick, I mean really, mentally sick of being weird. And other people being weird. Too much weirdness hovering around.

God, this is so neurotic xD 

wtorek, 16 marca 2010

It's the end of the day...



Bardziej żałośnie już chyba być nie mogło – oto siedzę w pokoju, słuchając piosenki dla dzieci i zastanawiając się, co powinnam napisać na blogu. Mam takie niejasne wrażenie, że oto postawiłam przed sobą zadanie w postaci zmieniania ludzkich istnień poprzez dzielenie się swoją mądrością i życiowymi doświadczeniami, których, krótko mówiąc, nie mam. Albo mam, ale nic z nich nie wynika, a puenta jest najważniejsza. Nigdy nie byłam mistrzem formułowania puent. Prawdopodobnie nigdy nim też nie zostanę, więc z czysto technicznego punktu widzenia, moje siedzenie i zastanawianie się nad tym, w jaki sposób mogę natchnąć resztę świata jest bezcelowe. Wobec tego zajęłam się przeglądaniem innych blogów (za pomocą nowo odkrytej, oferowanej przez portal blogspot.com opcji „Następny blog”) i trafiłam na pamiętnik czternastolatki, cały różowy i świecący. Oprócz tego pojawił się jeden naprawdę przerażający fotoblog, zawierający podejrzane treści – panowie, „modele” fotografowani w różnych miejscach, w różnych pozach, nie zmieniało się tylko ich ubranie, ze względów czysto fizycznych – nie było go wcale… Moje ulubione znalezisko - blog skupiający w sobie wszelkie możliwe ujęcia z ekranizacji „Pride and Prejudice” z Keirą Knightley, zatytułowany „Romantic and Hopeless”, jednak ponieważ jako pierwszy zawierał jakiś konkretny tekst, postanowiłam się zagłębić – notka zdradzała, że autorka (jakimś cudem nie mam żadnych wątpliwości co do tego że była to „ona”) studiuje pielęgniarstwo, że nie jest pewna, czy cały ten wysiłek i ciężka praca wkładana w naukę jest tym, czego chce od życia et cetera, et cetera. Po czym kiedy ogląda w telewizji odcinki Grey’s Anatomy albo Private Practise odżywa w niej świadomość tego, co i dlaczego robi. Łał, to brzmi tak… (szukając odpowiednio zbalansowanego między lekkim szyderstwem a mimowolną sympatią przymiotnika, do głowy przyszło mi tylko jedno dobre dokończenie tego zdania – „…znajomo”, więc w tym punkcie zakończę rozważania nad Romantyczną i Beznadziejną. Nad Romantyczną i Bez Nadziei, tak brzmi lepiej). Znalazłam nawet bloga prowadzonego przez żonę żołnierza. „I'm a stay at home mom trying to keep sane while my husband does the Army thing.” Zamówiła jakieś mleko za mnóstwo dolarów, jest podobno super-thin. Pewna kobieta zajmuje się profesjonalnym szyciem pieluch w różne wzory. Mnóstwo matek opisuje swoje dzieci, miliony sposobów, na które spędzają ze sobą czas. Nastolatki rozważają, czy bardziej opłaca się kupić iPada czy nowy TV do pokoju. Jakimś cudem znalazłam nawet wpisy przepełnione tym, czego sama powinnam być autorką. Wszyscy, wszyscy mają o czym pisać (nawet imigranci w Ameryce, tacy jak Akshay Sudhir), wszyscy przede wszystkim wiedzą, jak o tym pisać. Jedna myśl przeszła mi przez głowę, kiedy tak przeglądałam te wszystkie blogi, mniej lub bardziej uważnie. Brzmiała ona mniej-więcej tak:

„Może nie mam nic do powiedzenia?”

Krótko, bez zbędnego dramatyzmu, po prostu stwierdziłam, że chyba powinnam przemyśleć tę możliwość. Zawsze mogę publikować przepisy na ciasta. Albo mogę stworzyć internetowy kurs biologii, co tydzień nowy wpis – nowy dział. O, lepiej – powinnam rozważyć fotobloga. Są modne, nie trzeba mieć zbyt wiele do powiedzenia, tylko do pokazania. Choć kto wie, czy z tych dwóch rzeczy tak czy owak korzystniej nie wypada mówienie.

Nie chcę nie mieć nic do powiedzenia.

                                                                  *



Is it possible to kill the Loneliness once and for all?

wtorek, 9 marca 2010

Pięć pytań do Nikąd

1. Dlaczego gazeta z 9 marca 2013 roku będzie udanym egzemplarzem?

Ponieważ ukaże się za trzy lata. To znaczy, że w tym dniu, w 2013 roku ludzkość będzie miała za sobą te trzy lata, które w tej chwili stoją przed nią. Trzy Boże Narodzenia, trzy Wielkanoce, trzy Dni Niepodległości, trzy imprezy urodzinowe, trzy razy wakacje, trzy wiosny, trzy zimy, trzy jesienie, trzy lata. Gazeta na pewno będzie ciekawa, bo będę ją czytać przy stole, jedząc śniadanie. Będę wtedy jeść śniadania, prawdopodobnie z przyjaciółmi. No i poranna kawa, poranna kawa definitywnie musi wejść w moje menu śniadaniowe do tego czasu, bo na tym to polega – jedną ręką trzymasz gazetę i przeglądasz ją, bo nie masz czasu na uważne czytanie, w drugiej ręce jest kubek z kawą, a dodatkowo – spoglądając znad gazety – uczestniczysz w wesołej konwersacji, najlepiej o niczym. Do jedzenia będą gofry z owocami. Ewentualnie francuskie tosty, to zależy od tego, na co będziemy mieli ochotę tego dnia, przecież nie da się wszystkiego dokładnie określić. W takim razie ręka, która trzyma kubek z kawą, będzie go musiała od czasu do czasu wymieniać na gofra (lub francuski tost). Naprawdę, bardzo udany numer, w prawdzie nieco poplamiony dżemem, ale wciąż bardzo udany.

2. Do czego służy młotek?

Młotek jest jednym z najstarszych narzędzi i służy do uderzania w materiał w celu jego obróbki. Jest wiele rodzajów młotków, na przykład młotek blacharski, młotek ciesielski, młot na czarownice, młotek neurologiczny, młotek kuchenny, rzeźbiarski, młot Thora czy młotek do głowy. Czym jest młotek do głowy? Według angielskiego porzekadła (w brzmieniu: „why do I keep hitting my head with a hammer? Because it feels so good when I stop.”) młotek ten służy do uderzania się nim po głowie. Niezbyt gwałtownie i agresywnie, ponieważ możemy doprowadzić do uszkodzeń mózgu, natomiast bardzo miarodajnie, wręcz rytmicznie, tak, aby wyrył nam się w pamięci sam dźwięk uderzania obuchem o głowę. Na samo wspomnienie owego dźwięku powinniśmy czuć przytłaczające zmęczenie oraz obezwładniającą irytację, dlatego właśnie – w momencie, kiedy stukanie ustaje, nie czujemy już zimnej stali na skórze, nie słyszymy stukotu, nagle okazuje się, że tyle wystarczy, abyśmy poczuli się wyjątkowo szczęśliwi. Niektórzy ludzie nie zgadzają się z tym i wymieniają swoje młotki na coś innego, ale ja uwielbiam swój młotek. W prawdzie z jednej strony już się trochę starł i niedługo trzeba będzie kupić nowy, ale nie wymieniłabym go nawet na cały Upper East Side.

3. Co należy włożyć do pudełka?

Bardzo dużo rzeczy. W ogóle, na początek – polecam wszystkim pudełka po szkockich ciasteczkach, są naprawdę rewelacyjne. W pierwszej kolejności chowamy talerz z Egiptu. Talerz z Egiptu powinien bezwzględnie znaleźć się w pudełku. A następnie kamienna Juno, chociaż wiem – szkoda jej trochę, bo wygląda naprawdę ekstra, ale to nie podlega dyskusji. No i zdjęcie – zdjęcie w zasadzie powinno być na pierwszym miejscu, bo jest najstraszniejsze z tego wszystkiego. A talerz z Egiptu, między nami mówiąc, przydaje się jako podstawka pod truflowe świeczki… ale nie, nie można go już wyjąć, nich tam siedzi. Dalej… karteczki. Taak, je też koniecznie trzeba przenieść, utrudnić dostęp, bo są jak złe duchy przeszłości. I nie wolno robić nowych karteczek! A jeśli już tak się zdarzy, to bezzwłocznie muszą zawędrować do pudełka. Właściwie, najlepiej włożyć do pudełka całe podwzgórze i korę mózgową.
Niektórzy ludzie do pudełek wkładają buty. Albo biżuterię. Albo stare książki czy kosmetyki. Moja mama ma w pudełku przybory do szycia, a babcia trzyma w pudełkach… babcia wszystko trzyma w pudełkach. Podsumowując, nie ma takiej rzeczy, której nie można włożyć do pudełka, o ile pozwalają na to jej rozmiary. Pudełka są kapitalne!

4. Jak uratować życie?

Wstrzyknąć dożylnie 10mg płynnej czekolady. Wszczepić w okolice przysadki specjalny zbiornik uwalniający czekoladę w stanie półpłynnym co 15 minut. Przeszczepić wątrobę z żywej tkanki na czekoladową wątrobę (upewnić się, że w środku czekoladowych ścian jest czekoszkielet, którego zadaniem jest umacnianie konstrukcji). W przypadku konieczności odjęcia kończyny górnej zaleca się przyłączenie wafelka, a następnie napełnianie go czekoladowymi lodami do końca życia. Tabletki z czekolady pomagają w rehabilitacji (tabletki wykonane z wyrobów czekoladopodobnych zagrażają życiu płodu). U pacjentów z tachykardią, przed rozpoczęciem defibrylacji należy zadbać o to, aby panele były dokładnie wysmarowane białą czekoladą (mleczna może powodować dużą impedancję). W przypadku problemów z oddychaniem (np. alergiczne opuchnięcia tchawicy) bezzwłocznie zaintubować i przez rurkę intubacyjną bardzo powoli wlewać płynną czekoladę, pamiętając, że jej konsystencja musi być niezwykle rzadka, aby nie zalać płuc poszkodowanego (w takiej sytuacji utopi się on w czekoladzie) oraz aby była lepiej przyswajalna dla hemoglobiny przepływającej wraz z krwią przez płuca, która wykazuje znacznie większe powinowactwo do czekolady o mniejszej gęstości. W przypadku odwodnienia można również podać kroplówkę z płynami, gdzie biała czekolada z mleczną powinny się mieszać w stosunku molowym 3:1.




5. Where does the good go?